Warto przypomnieć, że podobnym podejściem Lech Wałęsa wykazywał się przy okazji rocznicy ślubu. W listopadzie ubiegłego roku Wałęsowie obchodzili 52. rocznicę ślubu. Przyznał wówczas, że w ich wieku stara się nie myśleć o kolejnych rocznicach, bo "zbliżają one do wieczności".
Katalog Audiobooków należących do kategorii: Poradniki. Przeglądaj wśród 622 tytułów. Audiobooki w formacie MP3, których posłuchasz na dowolnym komputerze, smartfonie czy odtwarzaczu MP3.
Tłumaczenia w kontekście hasła "pamiętać o małżeńskich" z polskiego na włoski od Reverso Context: Musicie pamiętać o małżeńskich obowiązkach.
EDIT: DOSTAŁAM JUŻ 21 MAILI O ZDRADACH, które na pewno mi pomogą napisać ładny rozdział <3 dziękuję! Jutro mam w kalendarzyku zapisane "ODDAĆ DRUGĄ CZĘŚĆ KSIĄŻKI DO REDAKTORKI" i jestem absolutnie dumna, że się wyrobiłam. I wstałam z tą dumą, że oto siądę dziś i nic mnie nie zatrzyma!!!
Najlepsze dowcipy o kochankach i rogaczach. Kochanek w szafie – śmieszne kawały, dowcipne żarty, dobry humor. Zdrada małżeńska na wesoło. Mąż i żona, miłość – seksualne dowcipy erotyczne o kobietach Naga żona Mąż wraca z pracy wcześniej niż zwykle i…. Czytaj więcej >.
Tłumaczenie hasła "zdrada małżeńska" na hiszpański . adulterio, infidelidad conyugal to najczęstsze tłumaczenia "zdrada małżeńska" na hiszpański. Przykładowe przetłumaczone zdanie: .. pozwany popełnił akt zdrady małżeńskiej z owcą. ↔ El demandado cometió adulterio con una oveja.
FeWo. Z mitami na temat pracy prywatnych detektywów, które urosły do gigantycznych rozmiarów i przysłoniły realia, w książce „Jak zdradzają Polacy” rozprawia się Dariusz Korganowski. Były funkcjonariusz policji, a obecnie przedstawiciel wspomnianej branży, w rozmowie z małżeństwem dziennikarzy dzieli się swoimi obserwacjami. Jaki płynie z nich morał? Swego czasu rekordy popularności biły seriale telewizyjne, które pokazywały od kulis pracę policjantów oraz detektywów. Duety bystrych funkcjonariuszy rozpracowywały wielowątkowe akcje w ciągu zaledwie jednego odcinka, który kończył się spektakularnym finałem z „fajerwerkami”, dobrze wyglądającymi w telewizyjnym obrazku – w ten sposób można byłoby opisać większość tego typu produkcji. Bardziej niż do szczegółów przywiązywano uwagę jednak do tego, aby trzymać widzów w napięciu do ostatniego kadru. „Jak zdradzają Polacy” to książka, która pokazuje, że rzeczywistość w tym kontekście ma niewiele wspólnego z planem filmowym Dziennikarze Zuzanna i Patryk Szulc przeprowadzili wywiad z Dariuszem Korganowskim, który zamknęli w formie książki. Były funkcjonariusz policji pionów dochodzeniowo-śledczych i operacyjno-rozpoznawczych, po odejściu ze służby w 2011 roku zaczął pracę jako prywatny detektyw, który specjalizuje się w sprawach kryminalnych i zdradach małżeńskich, a swoimi obserwacjami dzieli się właśnie na łamach wspomnianej książki. „Między waszymi wyobrażeniami a rzeczywistością istnieje przepaść. Zakładam, więc, że czytając tę książkę, będziecie mieli mieszane uczucia. Gwarantuję wam jednak mimo wszystko dobrą zabawę i autentyczność wypowiedzi. Jeśli przeklinam, to prawdziwie, ale jeśli pojawi się smutek, to myślę, że też go odczujecie” – czytamy w „Jak zdradzają Polacy”. „Kreatywność ludzka nie zna granic” Dariusz Korganowski rozkłada pracę prywatnego detektywa – na tyle, na ile to możliwe – na czynniki pierwsze, zwracając uwagę na ograniczenia, w ramach których muszą się poruszać członkowie tej branży. Dokonuje pewnego rodzaju klasyfikacji klientów, którzy się do niego zgłaszają, a także zwraca uwagę na to, że nawiązują oni współpracę ze skrajnych powodów. Oprócz standardowego, czyli chęci sprawdzenia uczciwości partnera, pobudki mogą bazować na najniższych instynktach. Z praktyki zawodowej Korganowskiego wynika, że niektórzy chcą się rozwieść i po prostu… szukają „haków”. „Na pewno po rozwiązaniu dziesiątek czy setek spraw jesteśmy w stanie zauważyć pewne schematy zachowań. To kwestia doświadczenia, które zdecydowanie ułatwia nam pracę. Nie możemy jednak osiąść na laurach, bo kreatywność ludzka nie zna granic. Po zamknięciu danej sprawy jeszcze raz spokojnie ją sobie analizujemy, bo zawsze się dzięki temu uczymy. Ta praca to nieustanna nauka, doskonalenie się – nie tylko w teorii, ale właśnie w praktyce, na żywym organizmie. Żadne szkolenia, prezentacje i podręczniki nie przewidzą i nie zastąpią tego, co może komuś strzelić do łba na żywo” – czytamy w „Jak zdradzają Polacy”. „Jak zdradzają Polacy” to książka, w której poznamy mnóstwo historii – odmiennych, ale z przeplatającymi się cechami wspólnymi. Detektyw opowiada np. o mężczyźnie, którego zgubiła pewność siebie, bo wyszedł z założenia, że w pewnych okolicznościach nie musi zachowywać żadnych środków ostrożności, czy o osobach, które od wielu lat prowadziły podwójne życie, a dekonspiracja nastąpiła w najmniej spodziewanym momencie i stanowiła wyłom, w wydawać by się mogło, misternym planie. instagram Korganowski opowiada także o różnych reakcjach na wieść o zdradzie – niektórzy pokrzywdzeni potrafią zachować zimną krew, by się zemścić, a innymi targają emocje nie do opanowania. Czasami fala nienawiści przyłapanych na gorącym uczynku wylewa się na detektywów, którzy są obiektami gróźb. „Detektyw o zdradach powie ci wszystko, czego jeszcze nie wiesz- bo nie zdradzałeś, bo nie byłeś zdradzany, a co najważniejsze – bo nie rozpracowywałeś nigdy kogoś, kto zdradza. Ja to robię na co dzień. Wiem, jak kreatywni bywają ludzie. Wiem, gdzie popełniają błędy – czasem głupie, już na starcie, czasem bardziej złożone, chociaż skutecznie romansowali przez lata. W końcu wiem, jak zdradzanym ludziom pomóc – jako detektyw, czasem trochę jako psycholog, ale przede wszystkim jako człowiek. Dokładnie o tym wszystkim jest ta książka” – czytamy w „Jak zdradzają Polacy”. Jaki jest morał? Dużym atutem omawianej pozycji jest to, że Dariusz Korganowski opisuje metody, którymi posługują się detektywi, a przeplata je opisami konkretnych zleceń. Nie sili się na spektakularność historii, chociaż trzeba przyznać, że potrafią one zaskoczyć. Wyjaśnia na czym polega metoda na „ekipę sprzątającą” czy „dostawcę pizzy” oraz jak wiele informacji można pozyskać od osób, które powinny się zajmować ochroną danych obiektów. Pokazuje, że czasami najprostsze rozwiązania mogą okazać się niezwykle skuteczne. W książce zamieszczono także przykładowe sprawozdanie z obserwacji, żeby czytelnik mógł zobaczyć pracę detektywów dosłownie od kulis. Przekleństwa, pikantne szczegóły oraz intymne opisy przewijają się przez całą książkę. Wrażliwsi czytelnicy mogą odczuć pewnego rodzaju przesyt i niesmak wielością powyższych. Inni jednak mogą stwierdzić, że w wypowiedziach Korganowskiego nie ma półśrodków. Na książkę „Jak zdradzają Polacy” można patrzeć na wiele sposobów i z różnych perspektyw. Z jednej strony opisane zostały symptomy, które mogą świadczyć o zdradzie, co może stanowić podpowiedź dla osób, które względem swoich partnerów mają pewne podejrzenia. Z drugiej jednak, ponieważ zostały tutaj przedstawione np. najczęściej popełniane błędy, może być wykorzystywana przez osoby, które swoją nieuczciwość chcą ukrywać. Trzeba jednak oddać Korganowskiemu to, że na pytanie, jak nie dać się przyłapać na zdradzie, odpowiada: „nie zdradzać”. Czytaj też:„Epidemia to taki stan wojny”. Wstrząsająca opowieść o walce z COVID-19
fot. Fotolia Moje przyjaciółki uważają, że jestem kompletnym życiowym cudakiem i nie potrafię się odnaleźć w szarej rzeczywistości. Zupełnie jakbym z księżyca spadła. Ja mam na ten temat odmienne zdanie. Jak większość dziewczyn z mojej klasy poszłam na studia, wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci. Rodzice nie byli biedni, ale też nie na tyle bogaci, by nam wiele pomóc. Dorabialiśmy się więc wszystkiego sami i dzięki temu cieszyły nas drobnostki. Te 10 lat szybko minęło Nadal byliśmy młodzi, oboje nadal mieliśmy siły i ochotę robić karierę zawodową, za to w naszym życiu osobistym zaczęło się coś sypać. – Nie czujesz, że stajemy się sobie coraz bardziej obcy? – zapytałam męża któregoś razu, czym wywołałam na jego twarzy bezbrzeżne zdumienie. Stwierdził tylko, że nie ma pojęcia, o co mi chodzi, i że on nadal mnie kocha. Po tych słowach zamiast w usta pocałował mnie w czoło i wrócił do czytania gazety. Gdyby ktoś poprosił mnie o ocenę naszego związku, to na 100 punktów dałabym tylko 60, ze wskazaniem, że zmierza on w chłodne strefy małżeńskiego pożycia. Długo nikt nie mógłby mi zarzucić, że nie starałam się w być atrakcyjna, intrygująca, wesoła. Pewnego dnia doszłam jednak do wniosku, że nie tylko ja mam obowiązek starać się o to, żeby w naszym domu było ciepło, przytulnie i miło. Faceci nie są już głowami rodzin w pierwotnym znaczeniu tego zwrotu. Nie jest tak, że coś im się od nas należy, bo przynoszą do domu pieniądze. Dziś my, kobiety, tak samo jak oni ciężko pracujemy, podobnie jak oni znosimy stresy i wszelkie niepowodzenia zawodowe. Niestety, większość mężczyzn kompletnie to ignoruje, za to nadal oczekuje żon uśmiechniętych i opiekuńczych, które są jednocześnie praczkami, kucharkami i niańkami dzieci, które raczyli im „zrobić”. Kiedy zatem ja przestałam się starać, dom stawał się coraz chłodniejszy, aż w końcu doszło do tego, co nieuniknione. Pewnego dnia moja przyjaciółka zaprosiła mnie na kawę. – Wiesz, jest mi bardzo przykro, ale muszę ci o czymś powiedzieć... – zaczęła niepewnie. – Nosiłam się z tym już tyle czasu i zawsze powtarzałam sobie: „Jeszcze nie dziś” . – W czym problem? – spytałam nieco zniecierpliwiona. – To dla mnie trudniejsze, niż sądziłam, ale w końcu powinnaś to wiedzieć… – plątała się, więc postanowiłam jej pomóc.– Chodzi ci może przypadkiem o to, że mąż mnie zdradza? – Skąd wiesz? – zdumiała Na początku oczywiście nie miałam o niczym pojęcia, więc mieszkający ze mną casanova był przekonany, że jest oszustem idealnym. Może gdybym zwracała na niego większą uwagę, szybciej domyśliłabym się, co w trawie piszczy. Odkryłam to przez przypadek Wiosną zorganizowaliśmy w naszym domu imprezę. Jak za dawnych lat, każda para miała ze sobą przynieść alkohol i coś do zjedzenia. Wyznaczona osoba została także zobowiązana do przygotowania taśmoteki, która nie wykraczałaby przebojami poza lata dziewięćdziesiąte. W trakcie tejże zabawy ktoś zapytał mnie o Grzesia, gdzie się podział. Zaczęłam więc go szukać. Nie było go w salonie na dole, ani w kuchni, ani w łazience. W naszej sypialni też męża nie zastałam, w pokoju gościnnym również. Byłam pewna, że z przyjacielem zaszył się u naszego syna i pokazuje mu najnowszą grę komputerową. Cóż, chłopcy czasem nie wyrastają z marzeń o zostaniu kapitanem Klossem, Supermanem czy agentem 007. Gdy jednak znalazłam się pod drzwiami pokoju synka, nie usłyszałam odgłosów typowej strzelanki, a ciche pojękiwania. Zajrzałam do środka: Grześ obłapiał półnagą koleżankę ze studiów, rozłożoną na biurku naszego dziecka. Gapiłam się na nich chwilę, po czym powiedziałam: „Przepraszam” i zeszłam na dół. Według zaproszonych gości tamten wieczór był jednym z najbardziej z szałowych, które kiedykolwiek u siebie zorganizowaliśmy. Jedynymi osobami, które uważały inaczej, byłam ja, mój mąż i jego kochanka, która szybko się ulotniła. Najwyraźniej mój małżonek oczekiwał, że zrobię mu karczemną awanturę. Tak się jednak nie stało. Kazałam mu się jedynie wynieść z naszej sypialni i poprosiłam, żeby złożył pozew o rozwód. Był zaskoczony, że nawet nie podniosłam głosu, ale potulnie wykonał wszystkie polecenia. Pierwsza rozprawa została wyznaczona dopiero za kilka miesięcy Do tego czasu, jak zdecydowałam, będziemy żyli z Grzegorzem pod jednym dachem i próbowali spokojnie rozwiązać wszystko, co zawiązywaliśmy przez ostatnie dwanaście lat. Moje przyjaciółki uznały, że jestem głupia, że nie wyrzuciłam wiarołomcy i że wtedy w ogóle nie zrobiłam afery. – Przecież mogłaś tę lafiryndę wywlec za ucho z pokoju Maksia i pokazać ją wszystkim gościom! – stwierdziły. – Po co? – wzruszyłam ramionami. – Jak to po co?! Żeby mieć niepodważalny dowód, że drań cię zdradził! Podczas rozwodu byłabyś panią sytuacji! Prawdę mówiąc, kompletnie nie leżało w mojej naturze, by z krzykiem szarpać się z kimś, kogo mój mąż wolał ode mnie. – Obiektywnie rzecz biorąc – zaczęłam im spokojnie tłumaczyć – on ma takie samo prawo do wolności i wyboru jak ja. Wybrał inną. Nie jestem właścicielką swojego męża, a on moim psem, żebym przez to nabyła prawo do obicia go smyczą. – Może także chcesz równo podzielić wasz majątek?! – to była ironia, ale… – Właśnie tak zamierzam zrobić. Żebyście widzieli ich miny – To na pewno stres. Jeszcze ci przejdzie, kobieto – stwierdziła Aneta, a Karolina energicznie jej przytaknęła. Mój mąż, podobnie jak koleżanki, był zdezorientowany moją postawą. – Zawiniłem – przyznał pewnego dnia cierpiętniczym głosem. – Możemy jeszcze spróbować to wszystko naprawić. Powiedz tylko, że tego chcesz… Nie chciałam. Nie miałam zamiaru niczego naprawiać. Po co przedłużać agonię? Mama mi mówiła, jak za jej moich młodych lat chodzili po podwórkach druciarze. Naprawiali garnki, lutując w nich dziury. To starczało na kilka gotowań. Potem w tych samych miejscach co poprzednio znów wypalały się dziury, tym razem o wiele większe. Byłam pewna, że podobnie byłoby z moim małżeństwem. Takiej „dziury” w małżeńskim garnku już niczym nie da się zalepić. Fakt, niektórzy próbują, wmawiają sobie, że warto, że trzeba, dla dobra… Czyjego? Moja kobieca intuicja podpowiadała mi, że mężczyzna, którego jeszcze nie tak dawno nazywałam mężem, już umarł, a zatem powinnam godnie go pochować. Utwierdzał mnie w tym chociażby stan psychiczny jednej z moich znajomych, która rozwodzi się z mężem od czterech lat i przez cały ten czas stale przekonuje wszystkich wokół, że już niedługo puści drania w skarpetkach. Przez te 1460 dni schudła, zbrzydła i zgorzkniała. Na jej twarzy na stałe zagościł zły, jadowity uśmieszek. Ona już nie potrafi myśleć o niczym pozytywnie. Nienawiść ją posiadła całkowicie i ostatecznie. Niegdyś była wspaniałą i wszystkim przyjazną szefową działu. Natomiast teraz, gdy pojawia się w pracy, jej podwładni milkną z lękiem. Ja za to, tak jak sobie postanowiłam, jesienią rozwiodłam się z mężem szybko i bezboleśnie. No, prawie bezboleśnie. Mój niedawny ukochany ubzdurał sobie bowiem, że ponieważ jestem tak naiwna, to odda mi tylko czterdzieści procent naszego majątku. Dobroć niekiedy inni uznają za coś złego, zrozumienie za słabość, brak chęci walki za tchórzostwo. Grzegorz przekonał się jednak, że niewiele ze mną wygra Kiedy zaczął się stawiać, na rozprawie poprosiłam sędziego o krótką przerwę. Na korytarzu pokazałam mu fotkę, jak leży na biurku naszego syna i robi swoje, a pod nim świetnie widać naszą wspólną półnagą koleżankę. Wcale nie byłam taka głupia, jak niektórzy sądzili. Bo tak naprawdę zanim powiedziałam: „Przepraszam”, wyciągnęłam komórkę i z ukrycia pstryknęłam im fotkę. Tak na wszelki wypadek. Na małżeńską stypę zaprosiłam wszystkie przyjaciółki, które były na moim wieczorze panieńskim. W pewnej chwili Aneta nie wytrzymała i spytała mnie wprost, dlaczego to robię. Dlaczego nie szukałam zemsty? Dlaczego jestem taka spokojna i nie widać po mnie złości? Czemu nie rozdzieram szat i myślę tylko o tym, co mnie czeka? Pozostałe koleżanki też jedna przez drugą zaczęły wykrzykiwać, że chcą wiedzieć. Wtedy opowiedziałam im historię, którą kiedyś wyczytałam na kartach pewnej powieści o Dzikim Zachodzie: Mały indiański chłopiec zapytał kiedyś swojego sędziwego dziadka: – Jesteś szczęśliwy? – Czuję się tak, jakby w moim sercu toczyły walkę dwa wilki. Jeden jest pełen złości i nienawiści. Drugiego przepełnia miłość, przebaczenie i pokój.– Który zwycięży? – dopytywał mały. – Ten, którego codziennie karmię. Czytaj więcej prawdziwych historii:Mój syn ma romans z moją przyjaciółkąCyganka wywróżyła mi 3 małżeństwaPochodził z biednej rodziny, więc kłamał że mnie nie kochaNajpierw chciałam usunąć ciążę, ale wmówiłam mężowi że on jest ojcemWesele mojej córki było koszmarem. Wszystko przez teściową
W wiosennej ramówce Polsatu ma się pojawić nowy serial scripted docu pt. "Zdradzeni". 8 Zobacz galerię Onet "Zdradzeni" to nowa produkcja specjalizującej się w scripted docu firmy Tako Media . Serial "Zdradzeni" będzie emitowany w czwartki o 20, przed pasmem seriali fabularnych. Będzie to pierwszy cykl scripted docu w ścisłym prime time stacji, bo dotychczas takie produkcje były nadawane w paśmie popołudniowym. 1/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Kuba Wojewódzki, Tatiana Okupnik, Czesław Mozil 2/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Tatiana Okupnik na scenie postanowiła wykonać jeszcze raz przebój Adele "Skyfall". Jak wyszło? O tym dowiemy się z odcinków "X Factor". 3/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Kuba Wojewódzki 4/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Czesław Mozil 5/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Tatiana Okupnik 6/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Patricia Kazadi 7/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet 8/8 Szaleństwo na ostatnim castingu do trzeciej edycji "X Factor" Onet Kuba Wojewódzki Data utworzenia: 31 stycznia 2013 15:42 To również Cię zainteresuje
Taśmy Michnik-Jaruzelski wyciekły przez zachłanność i amatorstwo, ale to przypomina mało znany i żenująco smutny proceder - wyprzedawania akt i dokumentów przez tych, którzy je różnymi sposobami zdobywali. Nakradli materiałów tajnych służb i zmonetyzowali je na kilka sposobów. Najpierw, przez lata, mieli haki na donosicieli, tajnych współpracowników czy kolegów-funkcjonariuszy. Na tej podstawie łatwiej było robić interesy, awansować, zbudować sieć kontaktów i nieoficjalnych zależności. Szafa z „teczkami” była też wyróżnikiem w tym gronie, świadczyła o przynależności do tych lepszych eSBeków, tych bardziej cwanych, wyżej postawionych. Oprócz więc hierarchicznej struktury klientelistycznej, dawała też powiązania poziome - między nimi samymi. „Szafa” dawała też wiedzę tajemną - nie tylko o nazwiskach i przekrętach, o słabościach, zdradach małżeńskich i defraudacjach, ale też o prawdziwym mechanizmie działania polityki. My oglądaliśmy kampanie wyborcze czy dymisję ministra, a oni widzieli kto jakie aktywa uruchamiał, po którą „teczkę” schodził do piwnicy. Kto to kupuje? Na koniec zyskują na tych materiałach poprzez zwykłą ordynarną sprzedaż. Jak powiedział Maciej Świrski, prezes Reduty Dobrego Imienia, skupują to czasem organizacje i instytucje zagraniczne, które uzupełniają swoje archiwa i mogą takie dokumenty wykorzystać na inne sposoby. Tego procederu zabrania polskie prawo, dlatego pokaźne paczki na lotnisku Okęcie w sierpniu 2020 roku wzbudziły podejrzenia służb - tak zatrzymano materiały zmarłej niedawno Teresy Torańskiej. Ona sama wiele z tych materiałów sporządziła sama, ale też wiemy, że miała dostęp do potężnych sekretów PRL i III RP, którymi nie dzieliła się z czytelnikami i widzami swoich wywiadów. Ona przecież przez dwa miesiące prowadziła dyskretne rozmowy z Jakubem Bermanem czy Edwardem Ochabem, najlepiej poinformowanymi stalinowcami wprowadzającymi totalitarny ustrój po II wojnie światowej! CZYTAJ WIĘCEJ: Jak Torańska kryła przeszłość i przyszłość Adama Michnika Zatruta Polska I oto ludzie, którzy zarządzali PRL, handlują bezcennymi źródłami historycznymi, niczym podstarzali wyłudzacze pamiątek na postsowieckich terenach. Jak na targowiskach Kijowa, Moskwy czy Kiszyniowa można pokupować liczne ordery Lenina czy Czerwonego Sztandaru, jak nieogolone cwaniaki oddają te blaszki za kilkadziesiąt rubli czy lei, tak emeryci ze Służby Bezpieczeństwa czy PZPR decydują się w sekrecie przekazać dokumenty wysłannikom z Zachodu. Polska traci w ten sposób informacje o sowieckiej agenturze, grabieży dóbr narodowych, instalowaniu wśród elit zdegenerowanych i zadaniowanych intelektualistów, intoksykowaniu nauki, wydawnictw, kultury czy uniwersytetów (na Uniwersytecie Jagiellońskim do późnych lat PRL wykładała historyczka, która chwaliła się, że jako dziewczynka siedziała na kolanach Stalina). Siedzimy sobie w naszym kraju nad Wisłą, odkrywamy dzięki badaczom poszczególne uwikłania - Lecha Wałęsy, Wojciecha Jaruzelskiego czy Tadeusza Mazowieckiego, a fakty o Michniku, Kuroniu czy Czarzastym leżą gdzieś w zakurzonych kartonach na strychach uwłaszczonej nomenklatury. Wyjątkiem były nieroztropna żona generała Kiszczaka, która myślała, że na tej samej zasadzie 50 kilogramów akt po jej mężu weźmie IPN oraz czujne służby na Okęciu, które uniemożliwiły wywózkę archiwum Torańskiej. Wania i Sierioża Ale to wciąż mało, to wciąż wierzchołek góry lodowej, to wciąż społeczna degeneracja, gdzie polityczni spadkobiercy przywiezionych na sowieckich czołgach Iwanów i Siergiejów, rozmontowują kolejny segment życia publicznego - wiedzę i tożsamość. Ludzi sowieckich, raz przywiezionych na tankach, nie odesłaliśmy nigdy. CZYTAJ O TYM W TYGODNIKU SIECI: TYGODNIK SIECI - Tajemnice Michnika i Jaruzelskiego. O czym nam mówią ujawnione taśmy? OGLĄDAJ TAKŻE: KTO SPRZEDAJE eSBeckie TECZKI? Publikacja dostępna na stronie:
Ludzie zawierają małżeństwa w nadziei, że ich to uszczęśliwi. To, co wyrasta pomiędzy nimi po roku, dwóch czy dziesięciu latach, bywa zaskakujące. Nierzadko temperatura uczuć ochładza się i małżonkowie przypominają dwuosobową spółkę powołaną do realizacji życiowych zadań. Czasami rodzi się między nimi głęboka i ciepła miłość; czasami pojawia się raniąca nienawiść. Badania przeprowadzone na czterech kontynentach, wśród osób różniących się narodowością, rasą i religią, wykazały, że najczęstszym powodem kierowania gniewu na tych, których kochamy, jest poczucie, że zostaliśmy przez nich źle potraktowani. Nienawiść to skrajnie nasilony i utrwalony gniew. W małżeństwie uczucie to ma różne oblicza. Może być to nienawiść zrodzona z bólu i żalu; naznaczona zawziętym krytycyzmem; ukrywająca się w wybuchach agresji; pragnąca zamienić drugą osobę w przedmiot bez własnej woli i pragnień; łaknąca karania i zadawania bólu. Bywa nienawiść króciutka, sporadyczna - błysk zawziętej wściekłości, która zdarzyć się może każdemu, gdy zostanie dotknięty, poczuje się opuszczony lub upokorzony. Jest jednak nienawiść chroniczna, trwająca od rana do rana przez wiele lat. Przyjrzyjmy się kilku historiom małżeńskim, by lepiej poznać istotę zarówno nienawiści, jak i miłości. Imiona bohaterów zostały zmienione. Obrona przed bólem zranienia Bogdan - jeden z moich znajomych z lat studenckich - był pogodnym i wesołym człowiekiem. Ożenił się z Urszulą, nieco młodszą od siebie dziewczyną, oczarowany jej bezpośredniością, otwartością i spontanicznością. Po urodzeniu dziecka jego żona, kobieta pełna temperamentu i impulsywna, zaczęła narzekać, że mąż stale pracuje, a ona sama musi zajmować się córką. Kilka razy doszło do awantur, w trakcie których rzucała przedmiotami, a nawet wybiła szybę. W końcu zatrudnili nianię, a Urszula nabrała zwyczaju wychodzenia wieczorem ze znajomymi. Kilka miesięcy później oświadczyła mężowi, że przenosi się wraz z dzieckiem do innego mężczyzny, który był bardziej opiekuńczy i miał dla niej więcej czasu. Początkowo Bogdan - w przebłyskach przytomności, gdy ból i żal na chwile opadały - starał się porozumieć z żoną, planował zmiany w pracy, w opiece nad córką, chciał rozmawiać, wyjaśniać - ale żona powtarzała, że jest za późno. Szybko okazało się, że w kolejce do jej względów Bogdan nie jest wcale drugi - po mężczyźnie, do którego się wprowadziła - ale trzeci lub czwarty! Odnalazł się bowiem były chłopak Urszuli, dawna wielka miłość i bogaty sąsiad, który dotąd nie chciał rozbijać małżeństwa, ale teraz… Bogdan swoją historię trzymał najpierw w tajemnicy. Z czasem jednak zaczął obchodzić znajomych i mówić, mówić, mówić… Coraz bardziej oskarżał Urszulę, szczegółowo tropił dowody jej winy, o co nie było trudno, wciągał coraz dalszych znajomych w rozważania nad jej charakterem, by kolejny i kolejny raz stwierdzić, że jest podła, podstępna, rozwiązła, głupia, prymitywna i zła, zła, zła… Nie miał tych rozmów nigdy dosyć. Przesiadywał w gościnnych domach do późna, nie widząc ziewania gospodarzy, jeżeli tylko znalazł kogoś, z kim mógł mówić o Urszuli. Po kilku miesiącach, gdy nie udało mu się odebrać żonie praw rodzicielskich, poprosił mnie o rozmowę. Chciał wiedzieć, czy można Urszulę przymusowo skierować na leczenie - ona nie widziała problemu w swoim zachowaniu. Widząc, jak bardzo cierpi, namawiałam go gorąco, by sam skorzystał z pomocy psychologicznej. Bogdan jednak wcale nie interesował się sobą. Niewiele uwagi był też w stanie poświęcić swojej córce, ponieważ pozostawał całkowicie wpatrzony w żonę. Zgodził się na rozwód, gdy zaszła w ciążę z innym mężczyzną. Przez kilka następnych lat wiązał się na krótko z różnymi kobietami, zabierał je na spotkania towarzyskie. Gdy jednak tylko nadarzyła się okazja, by pogadać z kimś, kto znał jego historię, szybko nawiązywał do Urszuli i nie dbając o to, że pani, którą przyprowadził, siedzi sama w kącie, rozpoczynał swoje rozważania nad podłością byłej żony. Nikt nie uważał go już za wesołego. Nadal był uczciwy i poczciwy, ale rozmowa z nim na temat Urszuli była męką. Stawał się wtedy ponury, gorzki i zamknięty. Tymczasem Urszula rozwiodła się kolejny raz i w nowym związku urodziła kolejne dzieci, przeprowadziła się na drugą półkulę i kontaktowała z pierwszym mężem wyłącznie przez adwokata w sprawach córki. Bogdan ożenił się z kobietą, której zdawał się zupełnie nie zauważać, zajęty nienawiścią do Urszuli. Nie chciał mieć więcej dzieci i pani ta rozwiodła się z nim, oskarżając go o kompletną bezuczuciowość. Urszula uzależniła się od leków i nie była w stanie sprawować opieki nad żadnym ze swoich dzieci. Z powodu otyłości bardzo zmieniła się też zewnętrznie. Nie wróciła do Polski. W okresach między pobytami w klinice odwykowej pozostawała pod opieką czwartego już męża. Bogdan podjął opiekę nad córką. Przestał opowiadać o Urszuli. Związał się ze starszą od siebie wdową z dwójką dzieci. Po piętnastu latach od opuszczenia przez Urszulę zaczął odzyskiwać równowagę. Epizod nienawiści dobiegł końca. Dla psychologa klinicysty zachowanie Urszuli jest czytelne, wpisując się w syndrom zaburzenia osobowości typu bordeline. Trudności w utrzymaniu trwałej więzi, potrzeba silnych bodźców, łatwość przekraczania norm, skłonność do impulsywnych, ryzykownych zachowań, do przemocy i uzależnień - wszystko to powoduje, że kontakt z taką osobą może być trudnym przeżyciem nawet dla terapeuty. Nic dziwnego, że Bogdan był najpierw zszokowany, a później dotknięty, zraniony, pełen bólu i żalu. Gdy utracił nadzieję na powrót Urszuli, gdy cofnęła mu swoją miłość, a nawet zainteresowanie - w jego uczuciach pojawił się czarny kolor. Wiele osób tak właśnie przeżywa odrzucenie przez osobę, której zaufali i na którą się przedtem otworzyli. Dlaczego jednak żal, zamieniony w gorzkie potępienie, trwał tak długo? Dlaczego pochłonął całą jego uwagę i energię, nie zostawiając miejsca na inne uczucia? Bogdan czuł się ofiarą, czuł się skrzywdzony i całymi latami dotykał tej krzywdy, wytwarzając stale świeży pokarm dla nienawiści. Musiał uzyskiwać więc tą drogą coś cennego dla siebie. Na przykład upewniał się o własnej wartości, bardzo wyrazistej w porównaniu z Urszulą. Mógł też zachować z nią więź: mając do niej niewygasłą pretensję, cały czas psychologicznie "był z nią". Najważniejszą jednak korzyścią stało się unikanie cierpienia - przeżywanie nienawiści chroniło bowiem przed przeżywaniem bólu związanego z upokorzeniem i odrzuceniem. Swoją uwagę Bogdan kierował na Urszulę, nie na siebie; na jej wady, nie na swoje uczucia. Dzięki temu mógł doznać ulgi, ale tylko czasowej. Ponieważ nie pozwalał sobie na doświadczenie tej sytuacji łącznie z cierpieniem, nie był w stanie jej ostatecznie zamknąć. Dopiero choroba Urszuli i jej tak drastyczna zmiana zewnętrzna - jakby dawna Urszula zniknęła - pozwoliły mu przekroczyć tamten bolesny uraz. Nienawiść znalazła przeciwwagę w upadku swojego obiektu. W małżeństwie nienawiść więc może chronić przed cierpieniem, ale obrona ta ma swoją wysoką cenę - wewnątrz człowieka coś ulega degradacji. Bogdan przestał liczyć się z innymi ludźmi, stracił radość życia i wewnętrzny spokój. Zawód, frustracja i rozczarowanie Innym powodem, dla którego ludzie, dawniej zakochani w sobie nawzajem i pełni zachwytu, z czasem stają się niechętni i wrodzy, jest zawód. Może być to zawód na drugiej osobie: ktoś myślał, że poślubia bohatera, tymczasem był to zwykły człowiek z wadami. Częściej jednak jest to zawód w ogóle. Patrząc na życie pod pewnym kątem, możemy stwierdzić, że jest ono pełne zawodów. Codziennie budzimy się z nadzieją, wyobrażając sobie, że różne dobre rzeczy mogą się nam przydarzyć. A przecież nie wszystko się udaje. Dlaczego życie nie przebiega według naszych marzeń i potrzeb? Szukając powodów tego, większość z nas, ludzi żyjących w małżeństwach, choćby czasami ulega pokusie, by znaleźć przyczynę w żonie lub w mężu, czyli osobie najbliższej. Im więcej zawodów, frustracji, niespełnionych planów i nieudanych zamierzeń - tym więcej winy do przypisania komuś innemu. Oczywiście nie wszyscy ludzie stosują tę strategię. Niektórzy reagują odmiennie. Mówią: "Tak mi źle. Pomóż! Wesprzyj!". I jeśli wsparcie nadchodzi, małżonkowie zbliżają się do siebie właśnie w obliczu zawodów. Niektórzy jednak w takich sytuacją często winą obarczają współmałżonka, rozkręcając w ten sposób koło nienawiści. Znałam kiedyś starszych państwa, Fryderyka i Ninę - oboje już nie żyją - którzy w czasie wojny, przezwyciężając mnóstwo przeszkód, pobrali się z wielkiej miłości. Dzieliła ich spora różnica wieku. On powiedział, że da jej wszystko, a ona, że go nigdy nie opuści. W pewnym szczególnym sensie oboje dotrzymali złożonych obietnic - on zawsze oddawał jej wszystkie zarobione pieniądze, ona nie zdecydowała się nigdy na separację, choć wiele osób namawiało ją do tego. Poza tym jednak było to małżeństwo wyjątkowo trudne. Początkowo Fryderykowi podobało się wszystko, co robiła żona. Nawet jej "kobiece roztargnienie", gdy na przykład nie dodała do ciasta jajek. Nie spodobało mu się, gdy po raz pierwszy chciała czegoś zupełnie innego niż on; gdy zaczęła go przekonywać, by zmienił zdanie; gdy nie realizowała tego, co uważał za słuszne i rozsądne, tylko swoje chęci i "widzimisię". Zaczął wówczas wytykać jej błędy. Przepraszała go, ale potem znowu robiła po swojemu. Ciągle się spieszyła. Nie była dokładna. Zostawiała niewytarte do końca talerze lub koszule niedoprasowane przy mankietach. Była gadatliwa, zapominalska, sepleniła. W towarzystwie niepotrzebnie opowiadała różne rzeczy. Zawsze kupowała za drogo i za dużo. Nigdy nie była gotowa do wyjścia, gdy on już czekał. Za dużo soli do mięsa. Za dużo cukru do ciasta. Za dużo krochmalu do bielizny pościelowej… Od rana do nocy zwracał jej uwagę - spokojnie, potem złośliwie, szyderczo, z biegiem lat z coraz większą pogardą: "Ona nigdy nie zrobi nic tak jak trzeba! Na każdym kroku". Ona przestała reagować. Często udawała, że nie słyszy. Nauczyła się mówić o Fryderyku w jego obecności, jakby go nie było: ,,To jest stary człowiek, on tak mówi, bo ma już sklerozę". On nauczył się wychwalać innych jej kosztem. Często wykorzystywał do tego ich córkę. Teraz mówił, że to ,,córce da wszystko". Upokarzał jej rodzinę, szydząc z ich niezamożności. Byli w stanie nieustannej wojny, choć nie przekraczali pewnych granic - nie używali wobec siebie przemocy fizycznej i nie wyprowadzali się z domu. On był bardziej agresywny, kilka razy czynił niedwuznaczne propozycje paniom, które pracowały u nich jako pomoce domowe. Ona nie przyjmowała roli ofiary. Potrafiła upokorzyć go na gruncie towarzyskim. Skarżyła się na niego i plotkowała o jego słabościach. Byli na sobie bardzo skupieni. Stale czujni obserwowali się nawzajem, by mieć amunicję do ataku lub obrony. Świadkowie tych sytuacji zastanawiali się, czy nie jest to forma pokrętnie wyrażanej miłości. Gdy zachorowała po raz pierwszy, upił się, korzystając z jej nieobecności w domu, i nie odwiedził jej w szpitalu, mimo że stale o niego pytała. Wyzdrowiała i wszystko było jak dawniej. Gdy zachorowała po raz drugi, również jej nie odwiedził. Zmarła, zanim zdążył wybrać się do szpitala. Nadszedł moment prawdy. Jeżeli pod fasadą wrogości kryło się głębokie przywiązanie, jeżeli wzajemne rany były tylko grą - śmierć powinna przerwać tę maskaradę i Fryderyk miał szansę pokazać po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, jak naprawdę zależy mu na Ninie. I tak się stało. Fryderyk pokazał istotę swoich uczuć. Tydzień po pogrzebie zaproponował małżeństwo znajomej wdowie, a gdy odmówiła z odrazą, dwa miesiące później związał się z przypadkowo poznaną kobietą i wprowadził ją do swego domu na miejsce Niny. Rok później zmarł. Jaki był sens nienawiści Fryderyka? Wydaje się oczywiste, że związek z kobietą, z której stale mógł być niezadowolony, wychodził naprzeciw jakiejś ważnej jego potrzebie. Mimo wysokich dochodów nie zrobił kariery w sensie osiągnięcia pozycji społecznej, w przeciwieństwie do żony, która kierowała dużą instytucją. Nieustanne umniejszanie Niny dobrze służyło jego dowartościowaniu, a ostatnie upokorzenie - jakim było nieuszanowanie śmierci żony i natychmiastowe wprowadzenie na jej miejsce innej kobiety, bezczeszcząc jej pamięć - ostatecznie pokazało, kto rządzi i czyj to jest dom. Było to jednak pyrrusowe zwycięstwo w tym sensie, że związek z obcą osobą i przystosowanie się do nowej sytuacji pochłonęły zbyt dużo energii Fryderyka. Nienawiść i walka z żoną pozwalały mu uzupełnić deficyt własnej wartości, poczuć się lepszym od innych mimo braku życiowych sukcesów. Miała je żona, od której - jak codziennie udowadniał - był lepszy. W roli ofiary Podobne nasilenie wrogiego krytycyzmu obserwowałam u jednej z pacjentek - Cecylii. Koncentrowała się ona nieustannie na wadach swojego męża. Patrzyła na niego pod kątem tego, czego on jej nie daje. Sądziła, że byłaby szczęśliwa, gdyby więcej z nią rozmawiał, lubił chodzić na spacery, zabierał do kina z własnej woli (a nie gdy ona poprosi), zrezygnował z jeżdżenia na rowerze (ona nie lubiła jeździć), opowiadał treść przeczytanych książek, był bardziej zaangażowany towarzysko w czasie wizyt jej matki. Od wielu lat robiła mu wyrzuty, że ją krzywdzi, nie dba, nie troszczy się. Czuła się zraniona jego brakiem starań, który oznaczał, że przegrała swoje życie, ponieważ jest z kimś, kto celowo nie daje jej tego, czego potrzebuje. Do psychologa przyszła, by dowiedzieć się, jak zmienić męża - rzeczywiście chciała, by był zupełnie inny. Jej wrogość do tego, jaki był - podobna do postawy Fryderyka z wcześniej opisanej historii - pełniła jednak całkowicie inną funkcję - podtrzymywała ją w roli ofiary, pozwalając w sposób uzasadniony przeżywać niezadowolenie ze swojego męża oraz poczucie krzywdy, które i tak nosiła w sobie z innego czasu i miejsca. Jej walka różniła się od walki Fryderyka również tym, że miała być przegrana, ponieważ Cecylia potrzebowała przeżywać nienawiść bezradną, nie zwycięską. Pomagało jej to nie podejmować odpowiedzialności za swoje życie i nie cierpieć, gdyby naprawa życia na miarę potrzeb była nieudana. Tu też nienawiść pełni swoją rolę - pomaga żyć, choć przecież niesłychanie obniża jakość tak realizowanego życia. Wygląda na to, że w małżeństwie ludzie "hodują" nienawiść jako pomoc w ich specyficznym problemie osobistym. Nienawiść chroni przed cierpieniem, poczuciem, że jest się gorszym, bezradnością w kierowaniu swoim życiem. Zarazem - choć wykorzystana jako skuteczna obrona - ma też swoją cenę. Nie pozwala na radość i spokój, zabiera szansę na szczęście osobiste, pochłania energię, odsuwa od bliskości. Prowadzi do zapaści nie tylko z osobą, wobec której jest odczuwana, ale też zaburza kontakty z innymi ludźmi. Miłość i wdzięczność W gabinecie terapeutycznym częściej słyszę o złości, wrogości i żalu niż o miłości. A jednak gdy udręczeni swoimi uczuciami ludzie uświadamiali je sobie, nazywali i wyrażali, wówczas często okazywało się, że bolesne emocje ulatują, a pod nienawiścią czy lękiem znajduje się nieoczekiwanie miłość. Bywa, że miłość w małżeństwie objawia się po śmierci męża czy żony. Z dystansu, gdy nie przeszkadza codzienne rozdrażnienie i niepokój, gdy najbliższą osobę można ujrzeć w perspektywie, w całości - ludzie odkrywają, że byli kochani i pozwalają sobie - czasem po raz pierwszy od wielu lat, a czasem po raz pierwszy w życiu - na doświadczenie wdzięczności i miłości. Zaczynają wtedy nieżyjącego partnera obdarzać uwagą, przypominają sobie, co im powiedział kiedyś rano, kiedyś w tramwaju, kiedyś, gdy na to nie zwracali uwagi. Widziałam kobiety, które po śmierci męża jakby zakochiwały się w nim. Miały poczucie nieustannej jego obecności, rozmawiały w myślach. Pewna wdowa, za życia męża inicjująca ciągłe awantury, nabrała zwyczaju chodzić kilka razy w tygodniu na cmentarz, na przykład aby "ukochanemu Adasiowi pokazać nowe buty". Miłość małżeńska łatwiej uwidacznia się w trudnych sytuacjach niż w codziennym życiu. Pewne znane mi małżeństwo indywidualistów około sześćdziesiątki, ze względu na okoliczności życiowe, zostało zmuszone do przeniesienia się z Warszawy na zapadłą wieś i spędzenia tam wspólnie roku. W trudzie rąbania drzewa na opał, noszenia wody, braku wygodnej łazienki, bez znajomych, telewizora i gazet niesłychanie zbliżyli się do siebie. Ona zaczęła podziwiać jego siłę i zręczność, on jej pracowitość i oddanie. Dogadzali sobie nawzajem, opowiadali historie, rozśmieszali. Ich dorosłe dzieci spostrzegły w rodzicach niezwykłą zmianę - przestali mówić "ja", a zaczęli mówić "my". Czasami miłość jest odkryciem. Teresa i Krzysztof przyszli do mnie na jednorazową konsultację małżeńską w czasie krótkiej wizyty w Polsce - byli emigrantami. Mieli dwoje dzieci, którymi Teresa sprawnie się zajmowała, gdy Krzysztof równie efektywnie zarabiał pieniądze. Byli jednak nieszczęśliwi. Teresa nie mogła znieść częstego upijania się Krzysztofa, tym bardziej że jej ojciec był alkoholikiem. Robiła mu więc awantury, zwracała uwagę. On z kolei nienawidził pouczeń, szczególnie przy ludziach. Picie do upicia nie wydawało mu się niczym złym, jeżeli nie miało to miejsca w pracy. Jego ojciec też nadużywał alkoholu. Próbowałam pokazać im miejsca zapalne w ich małżeństwie, przekonać Krzysztofa do wizyty u specjalisty od uzależnień, a Teresę namówić na terapię dla dorosłych dzieci alkoholików. Ze smutkiem myślałam jednak, jak niewiele potrafię zrobić w ciągu godzinnej rozmowy i nie miałam wielkiej nadziei na zmianę. Zjawili się po roku - znowu w trakcie wakacji w Polsce. Nadal byli niezbyt szczęśliwi. On rzucił alkohol, ale zaczął grać w siatkówkę i znowu często nie było go w domu, o co żona miała pretensje. Ona podjęła terapię DDA i próbowała wyrażać swoje potrzeby oraz uczucia, co on traktował jako krytykę pod swoim adresem. Ja jednak byłam przede wszystkim pod wrażeniem zmian, jakich dokonali w swoim życiu w ciągu ostatniego roku. Spytałam ich, co właściwie jest tą wielką siłą, która pozwala im zrobić tak ważne i trudne dla wielu osób rzeczy - rzucić picie, podjąć terapię. Odpowiedzieli zaskoczeni: "Miłość. Bo my się po prostu bardzo kochamy". Dla obojga - i dla mnie - było odkryciem, jak silne jest ich uczucie, jak bardzo są związani. To odkrycie dosłownie dodało im skrzydeł do dalszej walki o bliskość. Najczęściej jednak miłość poznajemy nie po jakiejś szczególnej fabule kontaktów małżeńskich (nienawiść wymaga wyraźniejszej dramaturgii i lepiej przejawia się w anegdocie), ale po specyficznym zachowaniu obu osób. Jeżeli się kochają, wówczas patrzą na siebie, zwracają uwagę na drugą osobę, mówią o niej z troską, szacunkiem, podziwem, sympatią, czułością, chwalą, doceniają, koncentrują się na tym, co w tej osobie dobre i miłe. W nienawiści ludzie również obdarzają się uwagą, ale po to, by zobaczyć, co w drugiej osobie złe i wadliwe. Mówią zimno, z pogardą. Chcą umniejszyć drugą osobę, pokazać ją sobie i innym od najgorszej strony. Myślę, że w małżeństwie nienawiść jest obroną (choć czasem wróg jest urojeniem), a miłość dążeniem ("Chcę być z tobą, dla ciebie, przy tobie…"). Miłość zawsze posuwa sprawy naprzód, a nienawiść zaciemnia, zamyka i zakrywa. Zarówno miłość, jak i nienawiść mogą przetrwać w sercu człowieka mimo śmierci osoby, do której były skierowane. Miłość i nienawiść potrafią się wzajemnie w siebie przekształcać. Początkowa miłość może przekształcić się w nienawiść, a nienawiść może czasami rozproszyć się i ujawni się miłość. A wszystko to nie dzieje się bez naszego udziału. Rozgrywa się w długim czasie, podczas spędzanych razem tygodni, miesięcy, lat. Dlatego warto sprawdzać, obserwować i patrzeć, w jakim kierunku teraz, wczoraj, dziś, jutro toczy się nasze małżeńskie życie. Maria Król-Fijewska (ur. 1952), psycholog kliniczny, psychoterapeutka, superwizor psychoterapii i treningu grupowego, współzałożycielka Ośrodka Intra. Opublikowała między innymi: Stanowczo, łagodnie, bez lęku; Trening asertywności.
historie o zdradach małżeńskich