Od 600 lat scenariusz bitwy pod Grunwaldem jest niezmienny – co roku podczas jej rekonstrukcji zwyciężają Polacy i Litwini, klęskę ponoszą Krzyżacy. Mimo niezmienności wyniku batalii od wieków wzbudza ona wiele kontrowersji, a na jej temat powstała cała masa mitów.
Szczegółowym program Dni Grunwaldu 2023 znajdziesz poniżej. Dni Grunwaldu 2023 odbędą się w dniach 12-15 lipca na Polach Grunwaldu. Głównym punktem spotkania będzie tradycyjnie inscenizacja bitwy z okazji rocznicy Bitwy pod Grunwaldem. Na pole wyjdzie ponad 1400 rycerzy. A wszystko to na oczach ponad 100 tyś. widzów.
Bitwa pod Lenino – prawdy i mity Co roku 12 października mija kolejna rocznica bitwy, od której to rozpoczyna się działanie zbrojne polskich formacji walczących w II wojnie światowej u boku Armii Czerwonej. Tragiczna w skutkach bitwa pod Lenino, z jednej strony kojarzona z niebywałym bohaterstwem zwykłego prostego żołnierza, z drugiej z brakiem profesjonalizmu w jej dowodzeniu. Do
Bitwa pod Grunwaldem 15 lipca 1410. Pod wsią Grunwald stanęło 51 chorągwi krzyżackich i 90 polsko-litewskich. Przy czym fordowska i sienkiewiczowska wizja " morza białych płaszczy z czarnymi krzyżami " jest tyleż filmowa i romantyczna co nieprawdziwa. Po stronie Zakonu walczyło ok. 250 braci, którzy mieli prawo do takiego ubioru.
Niebawem kolejna rocznica zwycięskiej bitwy pod Grunwaldem, ale nim do bitwy doszło, nim do Malborka dotarły wojska króla polskiego, bardzo silnie na całym Pomorzu i w Prusach działał polsko-litewski wywiad. Nie zawsze skutecznie, podobno ten krzyżacki był lepszy. Daniel Wojciechowski i jego gość doktor Andrzej Gierszewski, mediewista z Muzeum Gdańska, opowiadali o
W 613 rocznicę bitwy, na polach pod Grunwaldem odbędzie się inscenizacja historyczna z udziałem prawie 1,5 tys. rekonstruktorów. Aktualizacja: 19.10.2023 02:12 Publikacja: 14.07.2023 17:32
LeJsc. Dla Aleksandra Forda koniec lat 50. nie był specjalnie udany. Słynny reżyser, nazywany jeszcze niedawno carem polskiego kina, tracił grunt pod nogami. Jeszcze do niedawna był rozgrywającym w polskiej kinematografii, decydował o tym, kto padnie, a kto osiągnie sukces. To jemu pozwolono nakręcić jeden z pierwszych polskich kolorowych filmów – „Piątkę z ulicy Barskiej” (1954), nagrodzony potem na festiwalu w Cannes. Teraz jednak ugruntowaną pozycję Forda atakowali byli uczniowie, Andrzej Wajda, a jego najnowszy film „Ósmy dzień tygodnia” (1958) trafił na 25 lat na półki. Adaptacja słynnego opowiadania Marka Hłaski była pierwszą po wojnie koprodukcją z kinematografią zachodnioniemiecką. Z trudnej sytuacji wyciągnęła reżysera 550. rocznica bitwy pod Grunwaldem. Piętnaście lat po wojnie poczucie zagrożenia ze strony Niemiec ciągle było duże. Wprawdzie komunistyczna NRD uznała polskość Ziem Odzyskanych, ale Niemcy Zachodnie wcale się z tym nie spieszyły. Obrona tych terenów była zresztą tym, co partia umiejętnie wykorzystywała, stale przypominając o niemieckim zagrożeniu. Pomóc w tym miało kino, a powieść Henryka Sienkiewicza była wręcz idealnym dziełem dla podsycania powszechnych lęków. Fordowi przyznano ogromny budżet i zezwolono na użycie kolorowej taśmy Kodaka. Dotąd filmy kręcono na poniemieckich materiałach zagrabionych przez Rosjan w Berlinie. Ale ani Łódź, ani Warszawa nie miały laboratorium do obróbki takiej taśmy, wysyłano ją więc samolotem do Paryża. Źródło: Newsweek_redakcja_zrodlo
i Od premiery "Krzyżaków" Aleksandra Forda minęło właśnie 60 lat. Megaprodukcja kosztowała 33 miliony ówczesnych złotych. Za te pieniądze można byłoby wyprodukować 11 filmów fabularnych. W dziele o bitwie pod Grunwaldem wykorzystano 18 tysięcy kostiumów, 3500 koni i blisko tysiąc statystów. W kinach film obejrzało 32, 315 mln widzów, co jest rekordem oglądalności w Polsce. Zobaczcie, jak wyglądają groby gwiazd "Krzyżaków". "Krzyżacy" mieli trafić do kin 15 lipca 1960 roku, czyli w 550. rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Ostatecznie premiera odbyła się 2 września. Powodem przesunięcia na wrzesień był fakt rocznicy wybuchu II światowej. Krzyżacy jednoznacznie kojarzyli się bowiem z Niemcami. Film Aleksandra Forda był także hitem w Związku Radzieckim (29,6 mln widzów) i Czechosłowacji (2,65 mln). W filmie sprawny widz, mógł zaobserwować kilka wpadek. Władysław Jagiełło miał mieć widoczny zegarek, szarża Krzyżaków odbyła się na tle słupów linii wysokiego napięcia, a rycerze, którzy wręczyli królowi Polski dwa nagie miecze, mieli być w w trampkach. Niestety gwiazd "Krzyżaków" nie ma już z nami. Niedawno odeszli Mieczysław Kalenik, Grażyna Staniszewska, czy Emilian Karewicz. Zobaczcie, gdzie pochowali się aktorzy tej megaprodukcji.
W 1960 roku pod Grunwaldem stał już pomnik upamiętniający wiktorię z 1410 roku. Z ustaleń muzealników z Grunwaldu wynika, że z całego kraju autobusami i ciężarówkami zwieziono młodzież i dorosłych, by świętować 550-lecie zwycięstwa nad Krzyżakami. Do zebranych tłumów przemawiał sam "Wiesław" Gomułka, w uroczystościach uczestniczyło wielu ambasadorów. Są też relacje o uroczystych przelotach samolotów nad polem bitwy. – powiedział Drej. . Ponieważ stosunki polsko-niemieckie nie były wówczas uregulowane np. w odniesieniu do granicy na Odrze i Nysie rocznica bitwy pod Grunwaldem była wykorzystana propagandowo. Był to propagandowy etap wykorzystywania zwycięstwa nad Krzyżakami, jednak trzeba pamiętać, że to także element kształtowania się etosu grunwaldzkiego. – dodał. Uroczystości z 1960 roku miały propagandowy charakter. To nie oznacza jednak, że mamy nie zebrać świadectw, jak to wyglądało. Wiemy, że niektóre dzieci właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu spróbowały lodów, dowieziono też oranżadę – opowiadał dyrektor Muzeum. Pracownicy Muzeum Bitwy pod Grunwaldem opracowali ankietę z pytaniami do uczestników uroczystości z 1960 roku. Chcieliby nagrać ich wspomnienia, spisać je, proszą też o udostępnianie im pamiątek z tamtych wydarzeń, np. odznak, czy dyplomów. Źródło:
"Krzyżaków" po raz pierwszy wyświetlono 15 lipca 1960 roku w 550. rocznicę bitwy pod Grunwaldem) w łódzkiej Hali Sportowej. Na pokaz ściągnęły tłumy. Tydzień później zorganizowano w Olsztynie oficjalną prapremierę ekranizacji powieści Henryka Sienkiewicza. / PAP Archiwalny / reprodukcja 2 września 1960 roku miała miejsce uroczysta premiera najsłynniejszego z polskich filmów – superprodukcji Aleksandra Forda "Krzyżacy". Ale pierwszy publiczny pokaz dzieła odbył się półtora miesiąca wcześniej. Właśnie mija 55 lat od tego wydarzenia. 1 Od pokazu w Łodzi rozpoczął się triumfalny marsz filmu po polskich i światowych ekranach. "Krzyżacy" stali się największym przebojem w historii polskiej kinematografii. Do roku 1987 film Forda zobaczyło ponad 32 miliony widzów. Wielu z nich doszukiwało się podczas seansu produkcyjnych wpadek, o których krążyły legendy (słynny zegarek statysty i druty telegraficzne na horyzoncie). Do wielbicieli produkcji nie należał szczególnie najsłynniejszy z polskich krytyków filmowych Zygmunt Kałużyński, ale on miał z Aleksandrem Fordem osobiste porachunki (żona Eleonora Griswold zostawiła go dla reżysera). PAP Archiwalny / reprodukcja 2 "Krzyżacy" byli najdroższą produkcją ówczesnej polskiej kinematografii. Jej realizacja pochłonęła ponad 30 milionów złotych (taki budżet pozwalał na nakręcenie od siedmiu do jedenastu standardowych projektów). Przez lata panowała opinia, że "Krzyżacy" to również pierwszy polski film kolorowy. Nie była to jednak prawda. Ten tytuł należy się przedwojennej produkcji "Wesele księżackie w Złakowie Borowym" z 1937 roku. Potem w kolorze nakręcono także "Przygodę na Mariensztacie". PAP Archiwalny / Cezary Langda 3 Pierwszy klaps na planie "Krzyżaków" padł 3 sierpnia 1959 roku. Była to scena nocnego polowania Zbyszka z Bogdańca na niedźwiedzia. Grający w niej cyrkowy miś Muni był, co prawda, przywiązany do drzewa stalową linką, ale i tak się z niej zerwał i poturbował wcielającego się w Zbyszka Mieczysława Kalenika. PAP Archiwalny / brak info o autorze 4 Ostatnim ujęciem była scena wyginania topora podczas przyjęcia na zamku u Wielkiego Mistrza Krzyżackiego. Grający Fulko de Lorche'a, Leon Niemczyk wspomniał potem, że przy którymś z kolei dublu gumowy topór zastąpiono dla żartu prawdziwym. Aktor, który wyginał topór, tak długo się męczył, aż powiedział do reżysera: "Nie dam już rady". PAP Archiwalny / Kope 5 Największe wrażenie na widzach robiła finałowa bitwa grunwaldzka. Najsłynniejszą scenę filmu realizowano na polach pomiędzy wsiami Rywałd i Kolincz pod Starogardem Gdańskim. Dla jej nakręcenia powstało pod Starogardem całe miasteczko, w którym żyło około tysiąca osób i trzysta pięćdziesiąt koni. Na ekranie wielki obraz batalistyczny trwał 15 minut, a złożyły się nań 152 ujęcia. PAP Archiwalny / Zbigniew Matuszewski Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL Kup licencję Zobacz więcej Przejdź do strony głównej
Był złym człowiekiem – mówią ci, którzy znali i pracowali z reżyserem „Krzyżaków” Aleksandrem Fordem. W marcu 1968 r. Forda dopadła antysemicka nagonka. W nocy 4 kwietnia 1980 r. 72-letni reżyser Aleksander Ford usiadł przy biurku w małym hotelu Naples na Florydzie i napisał krótki tekst. Kiedy skończył, włączył magnetofon i nagrał do żony i córki parę słów na taśmie. – Taki jestem, a właściwie taki byłem – zakończył niskim, głębokim głosem. „Na całej swojej drodze nie spotkałem człowieka tak bezwzględnie cwanego jak Ford. Myślę, że mogę o nim to śmiało napisać, gdyż wiem, ilu ludzi, ile pomysłów i ile filmów zmarnował ten najbardziej cwany oportunista” – wspominał Marek Hłasko w „Pięknych dwudziestoletnich”. Poznali się przy okazji ekranizacji powieści Hłaski „Ósmy dzień tygodnia”. Fordowi odradzano to przedsięwzięcie, ale uznał, że dokona „odhłaszczenia” polskiego filmu. Prawda jest taka, że Hłasko, enfant terrible polskiej literatury, był bardzo modny. A Forda interesowały wszelkie nowe trendy. Dobiegał pięćdziesiątki i chciał trzymać rękę na pulsie. Jego nowatorska w formie „Piątka z ulicy Barskiej”, gdzie za szerzącą się przestępczość Ford obwinił młodzież z wojennego podziemia, zaledwie parę lat wcześniej zdobyła za reżyserię nagrodę w Cannes, więc Ford płynął na fali popularności. Ale na ekranizacji Hłaski się przejechał. Mówiono, że nie wyczuł subtelności opowiadania i stworzył obraz na podstawie własnych wyobrażeń o bolączkach młodzieży. Hłasko stwierdził: „Z filmu wyszło g.... Ford zrobił film na temat, że ludzie się nie mają gdzie rżnąć – wspominał – co oczywiście nie jest prawdą; rżnąć można się wszędzie”. Władza też nie była zachwycona. Władysław Gomułka nie mógł znieść pesymistycznej wymowy filmu, tułającego się bez celu bohatera i tego, że „wszyscy ciągle piją wódkę”, więc wycofał zgodę na emisję. „Ósmy dzień tygodnia” przeleżał na półce 25 lat, do 1983 r. A Aleksander Ford, ulubieniec władzy, znalazł się w niełasce. A jeszcze niedawno mógł wszystko. Znał całą wierchuszkę partii z Bierutem na czele. Popierał go sam Jakub Berman, jedna z najważniejszych postaci PZPR, członek komisji do spraw bezpieczeństwa, który kazał wysyłać do więzień i na śmierć żołnierzy AK. Z takimi przyjaciółmi Ford czuł się wszechmocny. To jemu łódzka szkoła filmowa zawdzięczała nowoczesne kamery, które kazał sprowadzić z wytwórni w Babelsbergu pod Poczdamem, gdzie w czasie wojny naziści kręcili filmy antysemickie, a po wojnie o przygodach Winnetou. To on się uparł, żeby stworzyć zespoły filmowe, takie jak Studio. I była to jedyna rzecz, za którą filmowcy byli mu wdzięczni. Ford studiował historię sztuki, ale film interesował go bardziej. Jeszcze w latach 30. stworzył kilka krótkometrażowych obrazów na tematy społeczne: „Legion ulicy” – o warszawskich gazeciarzach, „Ludzi Wisły” – o społeczności wodniaków czy nagraną w jidysz „Drogę młodych” o dzieciach chorych na gruźlicę z sanatorium w Miedzeszynie. Film – jak wspominał krytyk Tadeusz Lubelski – wychodząc poza ramy klasycznego dokumentu, zachwycił wielu zagranicznych reżyserów, w tym samego Luisa Buñuela, bo Ford był samorodnym talentem: kreatywny, oryginalny, a wychodząc z kamerą na ulicę, wyprzedzał nawet włoskich neorealistów. – Gdyby wtedy przybył do Hollywood, byłby nie tylko Goldwynem amerykańskiego filmu, ale Goldwynem-Meyerem razem – mówił amerykańskie publicysta David Halberstam. Zanim przyszła wojna, był już wojującym komunistą – działaczem Komunistycznej Partii Polski i Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom, a we wrześniu 1939 r. „podpisał się” pod sowiecką aneksją wschodniej części Polski i stawił w Mińsku do dyspozycji ekip kręcących materiał z triumfalnego pochodu Armii Czerwonej przez polskie ziemie. Nie wstąpił do armii Andersa, tylko jako młody, zdolny, dyspozycyjny porucznik, który dobrze rozumiał potrzeby nowej władzy ludowej i umiał się przypodobać, został kierownikiem Czołówki Filmowej Wojska Polskiego przy I Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, która tworzyła się w Sielcach nad Oką. Filmował przemówienia Wandy Wasilewskiej, Zygmunta Berlinga, Karola Świerczewskiego, dokumentował tworzenie się polskiej armii, tuż po wyzwoleniu nakręcił przejmujący obraz „Majdanek – cmentarzysko Europy”. Był bardzo gorliwy, więc wyznaczono mu rolę oficera oświatowego. Miał być jednym z tych namaszczonych przez Stalina, którzy stworzą w Polsce nowe elity władzy. Stalin znakomicie zdawał sobie sprawę z propagandowo-wychowawczej siły filmowego przekazu, więc Fordowi – już w randze pułkownika – w 1945 r. powierzono funkcję dyrektora Filmu Polskiego. Natychmiast urósł we własnych oczach i dał to odczuć swojemu środowisku. – Jeśli przed wojną był po prostu kolegą – wspominała inna zasłużona komunistka, reżyser Wanda Jakubowska – to po wojnie stał się dla nas Pułkownikiem. Był niemal panem życia i śmierci polskich filmowców i bez skrupułów korzystał z tej władzy, eliminując konkurencję. – Ford był niezwykle współczujący i życzliwy każdemu, kto nie dawał sobie rady i tonął. Na przykład tonął w basenie – ironizował prof. Edward Zajiček, wykładowca PWSTiF w Łodzi. – Ale jak zobaczył, że ktoś samodzielnie pływa i to jeszcze szybciej od niego, to nie daj Boże. Pomagał tylko słabszym od siebie, podporządkowując ich sobie całkowicie. W książce „Poza ekranem. Kinematografia polska 1918-1991” Edward Zajiček pisze, że Ford tak długo nakazywał robić poprawki, aż zniechęcony scenarzysta zgadzał się sprzedać mu swój scenariusz za grosze. W ten sposób na przykład „odkupił” od Ludwika Starskiego projekt filmu o Januszu Korczaku i od Stanisława Urbanowicza pomysł na „Moniuszkę”. Ta sztuczka nie udała się z ekranizacją wspomnień Władysława Szpilmana „Śmierć miasta 1939-1945”, więc nie pozwolił na skierowanie projektu do produkcji. – Był po prostu obsesyjnie zazdrosny – twierdzi reżyser Kazimierz Kutz. W 1946 r. Ford utrącił projekt ekranizacji „Placówki” Bolesława Prusa, który chciał realizować zdolny reżyser Jerzy Gabryelski. Ale na tym się nie skończyło. Ponieważ Gabryelski miał także zamiar walczyć o emisję swojego filmu o powstaniu warszawskim, bo towarzyszył powstańcom z kamerą przez wszystkie 63 dni walki, Ford go zadenuncjował. Nie dość, że wyrastał mu zdolny konkurent, to jeszcze czarny reakcjonista. Gabryelski znalazł się w stalinowskim więzieniu, gdzie spędził trzy miesiące. Przeżył tortury, a po wyjściu nie pozwolono mu już robić filmów fabularnych. W 1965 r. wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Inny z szykanowanych przez reżysera artystów, Antoni Bohdziewicz, w końcu nie wytrzymał i odsunięty od prowadzenia kursu dla przyszłych filmowców napisał do Forda: „Jest Pan złym dyrektorem przedsiębiorstwa i tego nie da się dłużej schować pod korcem… Panie Aleksandrze, Pan wcale nie posiada zdolności organizowania, kierowania, rządzenia, jest Pan zmienny, kapryśny, chwiejny, łatwo Pan ulega złudzeniom (że wszystko jest dobrze), bardzo często bierze Pan fikcję za rzeczywistość”. Mocodawcy Forda też się szybko zorientowali, że w Filmie Polskim źle się dzieje. Ford kierował do realizacji bardzo niewiele scenariuszy. Kontrola Rady Państwa ujawniła też, że w zarządzanym przez Forda przedsiębiorstwie fałszowano dokumenty i wypłacano na lewo pensje. W 1947 r. reżyser został więc odsunięty od kierowania Filmem Polskim, ale nadal kręcił filmy. W 1948 r. powstała wielokrotnie przemontowywana „Ulica Graniczna”, nazwana przez Marię Dąbrowską antypolską, o trudnych polsko-żydowskich relacjach, którą z obawy o antysemickie reakcje Ford nakręcił w Czechosłowacji. Jego władza i wpływy w kinie nadal były ogromne. Do przezwiska Pułkownik doszły więc kolejne: Car i Dyktator. Był początek sierpnia 1959 r., gdy w malowniczych plenerach Malborka i Starogardu Gdańskiego rozłożyło się filmowe miasteczko z tysiącem statystów i ponad 300 końmi. Ekipa filmowa z reżyserem Aleksandrem Fordem, wyposażona w najnowocześniejszy sprzęt, w tym kupione specjalnie na tę okazję szerokokątne obiektywy, przystąpiła do realizacji „Krzyżaków”. Film – jeden z pierwszych kolorowych w polskiej kinematografii – postanowiono kręcić na amerykańskiej taśmie Eastman, żeby nie korzystać z niemieckiej Agfy, w myśl zasady: „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” – ani ten walczący mieczem w średniowieczu, ani ten posiadający najnowszą technologię. Film by nie powstał, gdyby nie życzenie Władysława Gomułki. Zbliżała się 550. rocznica bitwy pod Grunwaldem i Gomułka doszedł do wniosku, że to znakomita okazja do antyniemieckiej propagandy. Niemcy zachodnie, z prezydentem Konradem Adenauerem, jeszcze się wahały z uznaniem naszej granicy na Odrze i Nysie, więc warto było przypomnieć Polakom, że wciąż stanowią zagrożenie. Krzyżacy – których uważano za protoplastów nazistów, znakomicie nadawali się do tego, żeby utrwalić wizerunek złego Niemca, który od tysiąca lat niszczy Polskę. Na ekranizację prozy Sienkiewicza Ford dostał 30 milionów złotych, tyle, ile wystarczyłoby na 11 innych filmów. Dzień i noc pracowały setki konsultantów, przygotowano 18 tysięcy kostiumów. Film powstał w niecały rok, i tak jak planowano, pierwszy pokaz odbył się w łódzkiej Hali Sportowej w 550. rocznicę bitwy pod Grunwaldem 15 lipca 1960 r. Tylko w ciągu czterech miesięcy obejrzało go 2 mln widzów. Aktorzy, a szczególnie statyści, byli zachwyceni „miłym panem” reżyserem. Ford dobrze wiedział, czego wymagać od aktora i jak zagadać do wózkarza, żeby pracował jak w amerykańskim filmie – wspomina w filmie Stanisława Janickiego „Kochany i nienawidzony” Beata Tyszkiewicz. Wiedział na przykład, że żona wózkarza ma na imię Gabriela i że zwichnęła nogę, więc gdy go o to pytał, ten zwykły wózkarz rozpływał się w zachwytach. A to był tylko trik. Mieczysław Kalenik, czyli Zbyszko z Bogdańca, wspominał: – Na każdą moją propozycję aktorską mówił: „Mieteczku, bardzo dobrze, bardzo dobrze. Tylko wiesz, bo mnie to się nie będzie w ogóle zgadzało w obrazie. Musisz się tutaj zatrzymać i dopiero w takiej sytuacji rób to, o czym mówisz”. Miałem poczucie, że wiele proponuję, a tak naprawdę poddawałem się za każdym razem sugestiom Aleksandra Forda. Wielka sztuka reżyserowania… Potwornie naraził się Fordowi krytyk Krzysztof Teodor Toeplitz, szydząc z gumowych mieczy i plastikowych zbroi rycerzy, więc gdy podczas zabawy sylwestrowej podszedł, żeby złożyć reżyserowi najlepsze życzenia, ten odpalił: „A ja panu niczego dobrego nie życzę”. Był zajadły i pamiętliwy – wspominał Toeplitz. Ford spełnił nadzieje, jakie pokładała w nim władza, i po kompromitacji z „Ósmym dniem tygodnia” w pełni się zrehabilitował. Nikogo to nie dziwiło. Już parę lat wcześniej Leopold Tyrmand w „Dzienniku 1954”, odnosząc się do „Piątki z ulicy Barskiej”, pisał, że Ford jest koniunkturalistą i że dla nagród i zaszczytów zrobi wszystko. „Jego głównym celem są wyjazdy do Cannes, dobra materialne, własne możnowładztwo w Łodzi, polsko-komunistycznym Hollywoodzie na jego miarę. Ford ma metodę – pisał Tyrmand – potrafi tak skumulować fałsz, że nic się odkłamać nie daje, trzeba umieć przekreślić całość, a to dla prostego człowieka nie takie proste, bowiem Ford tu i ówdzie wsadzi jakiś ozdobnik, jakieś wesele, jakiś korowód pełen filmowej dynamiki, i szary człowiek macha ręką na cuchnące kłamstwo, zadowolony, że coś miga, coś się kręci”. Po „Krzyżakach” Ford miał przed sobą jeszcze osiem lat spokoju. Aż w marcu 1968 r. rozpętała się antysemicka nagonka. A Ford był Żydem. Nazywał się Mosze Lifszyc, był synem biednego majstra z łódzkiej fabryki włókienniczej i zrobił w życiu wszystko, żeby samemu nie doświadczyć biedy. Uwielbiał luksus, dobre samochody i piękne kobiety, które lgnęły do niego, mimo że miał nie więcej niż 160 cm wzrostu i z wyglądu – jak pisał jeden z zagranicznych reporterów – przypominał Groucho Marxa. Kiedy zbierał hołdy za „Krzyżaków”, był już po raz drugi żonaty z młodszą o 30 lat amerykańską aktorką Eleanor Griswold. Swoją pierwszą żonę Janinę Wieczerzyńską, którą poznał w Rosji, nad Oką, (została tam wywieziona z Lublina), po kilkunastu latach małżeństwa wyrzucił z domu, każąc jej zamieszkać w hotelu. Ich syn – Aleksander junior – nigdy mu tego nie wybaczył. Z Eleanor związał się w atmosferze skandalu. Amerykanka była wówczas żoną krytyka filmowego Zygmunta Kałużyńskiego, ale zostawiła go dla Forda. I to ona poradziła mu, żeby wyjechali z Polski, gdy Fordowi odebrano legitymację partyjną, rozwiązano Zespół Studio i wstrzymano produkcję jego filmu „Doktor Korczak”. – Ekipa robotników rozebrała dekoracje w popłochu, w ciągu jednej nocy i to był przejmujący widok – wspominał Andrzej Wajda. Gdy Ford w kompletnym szoku zastanawiał się, co robić, środowisko filmowców milczało. Nikt się nie ujął za „wichrzycielem”. Ludzie nie tylko nie chcieli się narażać, ale wielu czuło satysfakcję, że wreszcie powinęła mu się noga. Za radą Eleanor w 1968 r. Ford pozbawiony możliwości reżyserowania wyjechał z Polski. Próbował osiąść w Izraelu, Niemczech, Austrii. W końcu wybrał Kopenhagę, ale nigdzie nie mógł się odnaleźć. Dlatego postanowił wrócić, ale zgody na powrót odmówił mu ponoć osobiście sam Edward Gierek. Na emigracji nakręcił jeszcze dwa uznane za słabe filmy, zaczął wpadać w coraz głębszą depresję. Eleanor źle to znosiła. Po jego pierwszej próbie samobójczej zabrała trójkę ich dzieci (dwie córki i syna) i wyjechała do Stanów. Wkrótce potem wystąpiła o separację. Ford odwiedzał rodzinę w Naples na Florydzie, ale nie mógł już nawiązać więzi ani z żoną, ani z dziećmi. 14 lutego 1980 r. odbyła się jego rozprawa rozwodowa, a sześć tygodni później, 4 kwietnia o 4 nad ranem Ford nagrał pożegnalną taśmę adresowaną do rodziny i w tanim hotelu Suntide w Naples popełnił samobójstwo. Pokojówka znalazła go wiszącego na żyrandolu. Na stole leżało 100 dolarów i kartka: „Odchodzę, proszę po mnie posprzątać”. Korzystałam z: Janusz Skwara – „Zerwany film. Szkice do portretu Jerzego Gabryelskiego”, Nowy Jork, 1999 r. Edward Zajiček „Poza ekranem. Kinematografia polska 1918-2013”, Filmoteka Narodowa, 1992 r., film „Kochany i nienawidzony. Dramat życia i śmierci twórcy „Krzyżaków” w reż. Stanisława Janickiego, 2002 r. MARTA GRZYWACZ. Dziennikarka, autorka książki „Obrońca skarbów. Karol Estreicher – w poszukiwaniu zagrabionych dzieł sztuki".„Fot. Andrzej Kossobudzki-Orłowski/Fotonova, Edward Hartwig/Filmoteka Narodowa, archiwum prywatne”
550 rocznica bitwy pod grunwaldem